Straszące tu i ówdzie Białe Damy najczęściej są pokłosiem jakiejś nieszczęśliwej miłości lub nie zamkniętych za życia spraw. Pojawiają się na murach, schodach lub w pobliżu zamków, pałaców, opuszczonych domów… Zawsze też towarzyszy im jakaś legenda (często tworzona ad hoc). Kto jednak jest trzeźwy (w stanie wskazującym na spożycie widuje się różne rzeczy…), może spokojnie udać się do opisanych niżej miejsc. Zapraszamy.
Ruiny zamku w Tworkowie
W podraciborskim Tworkowie znajdują się malownicze ruiny renesansowego zamku z XVI w., który został prze- i rozbudowany po 1860 r. przez architekta Carla Heindenreicha na zlecenie ówczesnego właściciela, hrabiego von Saurma-Jeltsch. Jak wyglądały jego wnętrza, możemy dowiedzieć się ze wspomnień Ludwika Bielaczka, tworkowskiego fornala („Ze studni zapomnienia”). Pisze on, że wstępu na szeroką klatkę schodową „broniły" zbroje dwóch rycerzy, „z wielkich obrazów, płócien, które zajmowały nieraz całą ścianę sali, patrzyły przyćmione postacie jeźdźców, siedzących na barwnie przystrojonych koniach. Wszędzie stały szafy: niektóre z nich były wykładane szlachetnym drzewem, inne misternie rzeźbione. Galeria zawieszona była trofeami myśliwskimi. Cała jedna sala położona w dolnej kondygnacji, tzw. „Waffensaal”, była zawieszona wszelkiego rodzaju bronią: mieczami, szablami, rapierami”. Zbrojownia sklepiona była ostrołukowo i kto wie, czy nie była ona do najstarszym fragmentem zamku.
Jak każdy szanujący się zamek, także Tworków miał swoją Białą Damę, której ukazanie się zwiastowało zawsze jakieś nieszczęście. Ostatni raz widziano ją w Wigilię Bożego Narodzenia 1930 roku i … stało się! W nocy z 8 na 9 stycznia 1931 r. zamek spalił się w tajemniczych okolicznościach. Jak pisze wspomniany Ludwik Bielaczek: „ogień błyskawicznie obleciał dach i wkrótce płonął już cały zamek łącznie z wieżą zegarową. Stanowiło to dla wszystkich nie wyjaśnioną zagadkę, jako że fasada zamku miała aż 120 metrów długości, a z pożarem walczyło 25 sikawek i dwie motopompy – z Raciborza i Opawy. A łuna widoczna była w promieniu sześćdziesięciu kilometrów”. Zamek krótko przed pożarem był impregnowany „przed robactwem”. Wkrótce po pożarze zmarł kierownik tych robót, starszy murarz, a niedługo po tym — kasztelan zamku. Właściciel wystąpił o odszkodowanie, ale towarzystwo ubezpieczeniowe odmówiło jego wypłacenia. Dopiero w wyniku procesu sądowego hr. von Saurma-Jeltsch otrzymał 100 tys. marek, zamiast żądanych 500 tys. Od owego feralnego 1931 roku nikt nie podjął wysiłku odbudowy zamku. Zabezpieczono tylko ruiny, udostępniając je turystom.
Fragmenty ruin tworkowskiego zamku
Dziedziniec zamku w Toszku
W Toszku straszy Gizela von Gaschin (de domo von Kottulinski). Jako wiano w małżeństwo z Leopoldem von Gaschin wniosła m.in. rodowy klejnot – złotą kaczkę, siedzącą na 11 złotych jajkach (prawdopodobnie wyrób jubilerski w stylu jajek Faberge). 29 marca 1811 r. na zamku wybuchł pożar. Ogień pojawił się tak nagle, że właściciele mogli ewakuować się tylko tajnym tunelem. Hrabina Gizela w ostatniej chwili złapała najcenniejszy skarb rodowy – ową złotą kaczkę – i tajnym przejściem rzuciła się do ucieczki. Znaleziono ją martwą już poza zamkiem, natomiast kaczki nie odnaleziono nigdy.
Od tego czasu jako Biała Dama bezskutecznie poszukuje zaginionego klejnotu...
Oprócz niej, mnóstwo ludzi usiłowało odszukać kaczkę, ale żeby to jeszcze było takie proste… Ludowa legenda powiada, że odnajdzie ją młodzieniec czysty, urodzony w niedzielę, który zejdzie do lochów w dzień Wielkiej Nocy. Józef Lompa w swych „Podaniach ludu śląskiego" powiada: „O zgorzałym, niegdyś wspaniałym zamku toszeckim wspominają starzy ludzie, że tu tyle okien było, ile rok liczy dni. W studni tamtejszej ma być kaczyca złota na złotych jajach posadzona. Jak ta będzie znaleziona, ma zaś wtedy zamek z gruzów powstać i w dawnej wspaniałości swojej się pokazać.”
W Niedzielę Wielkanocną 15 kwietnia 1972 r. ówczesny kierownik zamku w Toszku młody archeolog Maciej K. zobaczył coś, z czym nie mógł się pogodzić jego racjonalny umysł: „nocą, bo już po obejrzeniu programu telewizyjnego, jak zwykle obszedłem cały zamek. W baszcie, gdzie mieszczą się pokoje gościnne, w jednym z okien ujrzałem światełko. Zdziwiło mnie to, bo przecież nikogo tam nie meldowałem, ale poszedłem rzecz sprawdzić. Otworzyłem drzwi, wszedłem do środka. Nic. Pusto, ciemno. Przywidziało mi się – pomyślałem i wyszedłem na dziedziniec, ale tknięty jakimś przeczuciem znów się obejrzałem. I znów w oknie paliło się światło, a co więcej, na szczycie baszty, tam gdzie umieszczony jest metalowy orzełek, ujrzałem postać w bieli. Miałem ze sobą latarkę, natychmiast zaświeciłem i w tym momencie postać znikła. Znikło także światełko w oknie. Spojrzałem na zegarek – była północ. Mocno zaniepokojony wróciłem do siebie i nikomu dotychczas o tym zdarzeniu nie opowiadałem, bo nie wiem – przywidzenie to było czy prawda...” (Bogna Wernichowska, Duchy Polskie, Warszawa 1983, s. 148). Pisząc o zamku toszeckim w mej książce „Zamki i pałace na turystycznych szlakach” (Katowice 1992), zwaliłem widzenia Maćka na karb wielkanocnego „przejedzenia”. Ale poznałem go w 1994 r. i wiem, że nie jest skłonny do fantazjowania. Ta sama Bogna Wernichowska pisze, że pod koniec lat 60. XX wieku pojawiła się na zamku ekipa speleologów z Wrocławia, która chciała zbadać tutejsze lochy i – być może – wyjaśnić tajemnicę podziemi. Wejście do podziemi odnaleziono, jednak po pierwszej próbie natrafiono na zasypany gruzem korytarz i speleolodzy stracili jakoś zainteresowani do dalszej penetracji. Zbywając pytających ich natrętów, ekipa szybko z Toszka wyjechała. Bogna Wernichowska zadaje sobie pytanie: dlaczego? Może „coś jest na rzeczy”?
Fragment budynku bramnego zamku w Toszku
Studnia zamkowa, tędy ponoć prowadziło wejście do lochów
Obecny wygląd zamku w Bobolicach
Bobolicka Biała Dama straszy za cudzołóstwo, czyli naruszenie szóstego przykazania. A było to tak.
Kiedy zamek w Bobolicach był jeszcze ruiną (a to w sumie nie tak dawno), miał zachowane fragmenty murów zewnętrznych oraz ruiny tzw. zamku górnego. Od strony południowej wznosił się w formie iglicy fragment wieży, zaś od strony północno-zachodniej – występ (coś w rodzaju ganeczku), z którego znakomicie widać było skalną grzędę i sąsiedni zamek w Mirowie. Nocami na tym ganeczku pojawiała się Biała Dama.
Jedna z legend – zanotowana przez Michała Fedorowskiego – wspominała o tym, że dwóch braci władało sąsiednimi zamkami – Mirowem i Bobolicami. Posiadali ogromne skarby, które przechowywali w łączących obydwa zamki podziemiach. Pewnego razu jeden z braci – nazwijmy go Bobolicki – przywiózł z długiej wojaczki cudnej urody brankę-księżniczkę, z którą się ożenił, a w której od pierwszego wejrzenia zakochał się brat – Mirowski. Zazdrosny Bobolicki zabił brata, a wiarołomną żonę kazał żywcem zamurować w zamkowej wieży. W pogodne noce jej duch wychodził na ganek bobolickiego zamku i tęsknym wzrokiem patrzył ku sylwetce mirowskiego. Lepiej więc w pogodne noce unikać zamku w Bobolicach (choć po jego zrekonstruowaniu i postawieniu u podnóża karczmy, jakoś o bobolickiej Białej Damie ucichło).
Widok na ruiny zamku w Mirowie z Grzędy Mirowskiej
Świerklaniecki Pałacyk Kawalera
Markizę Blankę de Païva Araujo (1819-1884) młodziutki Guido Henckel von Donnersmarck (1830-1916) poznał w Paryżu, w którym należała do najpiękniejszych kobiet epoki, a jej salon przy Polach Elizejskich w Paryżu gościł literatów, malarzy, muzyków, dyplomatów, naukowców, polityków (Aleksander Dumas sportretował ją jako Marię Duplessis, pierwowzór „Damy Kameliowej”, a Fiodor Dostojewski – jako Nastazję Filipowną, bohaterkę „Idioty”). Zakochany Guido, zaproponował jej małżeństwo, ale musiał czekać trzynaście lat, zanim Blanka nie dostała rozwodu. Pobrali się 28 października 1871 r. i zamieszkali w Świerklańcu. Dla ukochanej małżonki hrabia Guido wzniósł w parku neorenesansowy pałac, wzorowany na pałacach francuskich (stąd popularne określenie „Wersal północy”, spalony w 1945 i rozebrany na początku lat 60. XX w.). Pałac ten uważa się za najciekawszy przykład przeszczepu poza Francję tzw „kostiumu francuskiego” w architekturze historyzmu. Jego autorem był jeden z najlepszych architektów epoki – Hector Lefuel. Niektórzy doszukiwali się podobieństwa do XVII-wiecznego zamku w Pontchartrain (przypisywanego Mansartowi), który Guido kupił w latach 50. XIX w. markizie de Païva/
Świerklaniecki "Wersal północy" około roku 1930 - ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
Zachowana ikonografia świerklanieckiego „Wersalu” przedstawia piętrową budowlę z centralnym ryzalitem, krytym wysokim dachem oraz alkierzami w narożnikach. Francuski kostium podkreślały wysokie mansardowe dachy budynku głównego i namiotowe nad alkierzami. Po bokach dobudowane były galerie, połączone z bocznymi pawilonymi. Wnętrza pałacu wypełniało luksusowe wyposażenie i specjalnie zamawiane artystyczne meble. Projektantem wnętrz i większości sprzętów był znany artysta, Charles Rossigneux. Taras pałacowy zdobiły rzeźby Emmanuela Fremieta: cztery pary walczących zwierząt oraz grupa trzech postaci kobiecych podtrzymujących sferę. Pałac został spalony w lutym 1945 roku. Do dziś nie wiadomo czy to działania "wyzwoleńczej" Armii Czerwonej, czy szabrowników. Jeszcze do początku lat 60. XX w. straszyły ściany z wypalonymi oczodołami okien. Wycieczki szkolne z tamtych czasów robiły sobie na tle ruin pamiątkowe zdjęcia. Na początku lat 60. XX w. nastąpiła barbarzyńska likwidacjia pozostałości pałacowych murów (ponoć "czyn społeczny" górników kopalni "Julian"). Ocalały jedynie rzeźby Fremieta i... brama pałacowa, zdobiąca dziś wejście główne do Śląskiego Ogrodu Zoologicznego w Chorzowie.
Rzeźby Fremieta - pozostałość dawnego dziedzińca pałacowego w Świerklańcu
Dawna brama pałacowa - obecnie brama główna Śląskiego Ogrodu Zoologicznego w Chorzowie
Zimą 1884 r. podczas przejażdżki konnej szal Blanki zaplątał się w gałęzie jednego z drzew i udusił ją (oficjalna wersja śmierci – serce). Jedna z legend mówi, iż mąż nie mógł pogodzić się z jej zejściem, zakonserwował jej zwłoki i umieścił w jednej z komnat pałacu, co odkryła dopiero jego druga żona. Tak to jest z legendami. Prawda była bardziej przyziemna. Pochowano ją w mauzoleum przy „starym” zamku, z którego pozostały tylko resztki murów. W 1945 r. zostało ono splądrowane i sprofanowane, więc rozrzucone wokół kości zostały pozbierane przez księdza ze Świerklańca i powtórnie pochowane na starym cmentarzu ewangelickim w lesie na granicy Świerklańca i Chechła. Cmentarz ten jest obecnie haniebnie zaniedbany i nie bardzo już wiadomo, gdzie spoczywają szczątki markizy.
Fragment cmentarza ewangelickiego w Świerklańcu
Hrabia Guido kazał feralne drzewo ściąć, ale ponoć pień po krótkim czasie ponownie pokrył się gałązkami i listowiem. Rokrocznie też na Wszystkich Świętych u jego stóp znajdywano płonącą lampkę i czerwoną różę. Ogrodnicy zamkowi twierdzili, że duch Blanki nocą opuszcza kryptę, a nad drzewem, które było przyczyną jej śmierci, unosi się biały obłok, przypominający markizę…
Fragment świerklanieckiego parku
Dziś po wspaniałym założeniu rezydencjonalnym, na które składały się zamek średniowieczny (przebudowany w 1851r.), pałac, zwany „Wersalem północy, Pałacyk Kawalera, 140-hektarowy park i kościół zamkowy z mauzoleum, pozostał jedynie Pałacyk Kawalera, zbudowany w latach 1903-1906 wg proj. Ernestra von Ihne, oraz kościół z mauzoleum, postawiony na wzór berlińskiego kościoła św. Jerzego w Monbijou w 1896/97 przez Otto Raschdorffa. Obie budowle znajdują się we wspaniałym, ogólnie dostępnym, choć nieco zaniedbanym parku krajobrazowym i choćby na ich przykładzie możemy sobie wyobrazić, jak świerklaniecki park z „zawartością” mógł wyglądać w czasach hrabiego Guido i markizy Blanki.
Mauzoleum Guido von Donnersmarcka i jego drugiej żony Katarzyny w parku pałacowym w Świerklańcu.
W tytule użyłem słowa „ranking”, sugerującego, że jest to jakaś klasyfikacja Białych Dam. Oświadczam więc, że wszystkie Białe Damy (i nie tylko białe) są straszne, a im starsze – tym straszniejsze A co Wy o tym sądzicie?