Tragedia Górnośląska 1945 roku

Autor:
Edward Wieczorek
Data publikacji:
26 Styczeń 2020
Odsłuchaj tekst

Rokrocznie w styczniu wracam myślą do roku 1945. Mroźnej zimy, zażartych walk, płonącego śniegu i tysięcy ofiar cywilnych, mordowanych, gwałconych, okaleczanych. Ten ponury okres w historii nazwano Tragedia Górnośląską 1945. Tragedią, zdefiniowaną przez Instytut Pamięci Narodowej jako „represje wobec niewinnej ludności cywilnej Górnego Śląska po zakończeniu działań frontowych, podejmowanych głównie ze względów narodowościowych”. Katalog tych represji był rozległy: od grabieży, masowych gwałtów i mordów, poprzez wywózki w głąb Związku Sowieckiego – po realizowane bez żadnych sankcji prawnych zamykanie przez władze polskie ludności cywilnej w obozach.
Przez lata nie wolno było o tym mówić i pisać. Dopiero po roku 1990 zaczęto rejestrować wspomnienia żyjących, gromadzić dokumenty, pisać o tym tragicznym dla ludności Górnego Śląska okresie i upamiętniać ofiary.

"Wyzwolenie"

W podbytomskich Miechowicach, stanowiących dziś jedną z dzielnic miasta, w dniach 25-27 stycznia 1945 roku wojska sowieckie wymordowały ponad 300 osób tylko dlatego, że przyszło im żyć po niewłaściwej stronie przedwojennej granicy Górnego Śląska. Przez lata tragedia ta była celowo przemilczana.
Rozpoczęta 12 stycznia 1945 roku pod Sandomierzem ofensywa zimowa 1. Frontu Ukraińskiego, zwana Operacją sandomiersko-śląską, w ciągu 6 dni przełamała front niemiecki na długości 250 km, a już 24 stycznia wojska sowieckie uderzając od zachodu zdobyły Gliwice i ruszyły w kierunku Zabrza i Bytomia.
W tym samym czasie Sowieci zajęli też Górniki i Stolarzowice (miejscowości leżące dziś w granicach Bytomia). Stąd rankiem 25 stycznia uderzono na odległe o 4 km od Stolarzowic Miechowice. Sowieci okopali się na skraju lasu miechowickiego i pól folwarcznych (dziś – skraj osiedla przy ul. Felińskiego), skąd następnie skutecznie zaatakowano miejscowość. Czołgi sowieckie, jadące od strony Rokitnicy, wraz z piechotą zajęły zachodnie obrzeża Miechowic. Tego dnia Rosjanie wymordowali w Miechowicach ponad 20 osób cywilnych, w tym 1 kobietę – Emilię Rudek – i 4 polskich robotników przymusowych z okolic Wielunia. Ze zdobytych ulic wybierano chowających się w piwnicach mężczyzn, starców i chłopców i rozstrzeliwano ich, najczęściej na podwórkach. Pierwszej egzekucji dokonano w obejściu przy ul. Stolarzowickiej 2..
Miechowice jeszcze przez dwa dni przechodziły z rąk do rąk, by ostatecznie 27 stycznia stać się łupem Sowietów. Zaczęły się dalsze masowe rozstrzeliwania, rabunki i podpalenia, które miały być – według krążących po wojnie pogłosek – odwetem za zabicie przez członka Hitlerjugend radzieckiego majora. Do dziś nie jest znana dokładna liczba zamordowanych, szacuje się ją na 380 osób, choć źródła niemieckie mówią nawet o 700.

Tyle zostało z miechowickiego zamku Tiele-Wincklerów, spalonego w 1945 r. przez Sowietów, foto Edward Wieczorek

Jedną z ofiar sowieckiego terroru był ksiądz parafii Bożego Ciała, Jan Frenzel, którego czerwonoarmiści zabrali 25 stycznia z piwnicy przy obecnej ul. Styczyńskiego 13 w trakcie udzielania przez niego ostatnich sakramentów śmiertelnie ranionemu przez Sowietów Herbertowi Drzysdze. Zaprowadzono księdza do Stolarzowic, gdzie po torturach zabito następnego dnia strzałem w oko.
Czerwonoarmiści zabijali bez powodu i bez tłumaczeń. Główną przyczyną takiego barbarzyńskiego traktowania ludności cywilnej był fakt przekroczenia przedwojennej granicy polsko-niemieckiej, wkroczenia na teren znienawidzonej Germanii i mszczenia się na kim popadnie, zgodnie z dyrektywą pisarza Ilji Erenburga: „Dzień, w którym nie zabiłeś przynajmniej jednego Niemca, jest dniem straconym”.

Bytom - Miechowice, miejsce po byłym pochówku ofiar „wyzwolenia”, foto Edward Wieczorek

W Miechowicach przy ul. Warszawskiej, naprzeciw wejścia na cmentarz, znajduje się parking zbudowany w miejscu ekshumowanego w 1969 roku cmentarza wojsk radzieckich. W jego sąsiedztwie był masowy grób 100 ofiar cywilnych radzieckich zbrodni dokonanych w styczniu 1945 roku (tylko 100, bowiem część osób pochowano w lesie, w niewiadomych miejscach, a część – w grobach rodzinnych), ekshumowanych w 1969 roku razem z likwidowanym cmentarzem wojsk radzieckich.
W Gliwicach, w ciągu tygodnia po „wyzwoleniu”, Armia Czerwona rozstrzelała ponad 800 mieszkańców. ale bestialskie traktowanie ludności cywilnej Górnego Śląska przez Armię Czerwoną nie ograniczyło się tylko do niemieckiej części przedwojennego Górnego Śląska, ale także do tej części, która do 1939 r. należała do Polski (m.in. Halemby i Przyszowic).
W Halembie, 28 stycznia, Sowieci rozstrzelali 35 mieszkańców Halemby i Starej Kuźnicy oraz 8 jeńców włoskich, którzy chronili się w domach mieszkańców. Wśród rozstrzelanych mieszkańców był powstaniec śląski, czy robotnicy z innych regionów Polski. Podobnie tragiczne wydarzenia miały miejsce 27 stycznia w Przyszowicach (również po polskiej stronie przedwojennego Górnego Śląska), gdzie czerwonoarmiści wymordowali 69 osób od 10 do 78 lat, w tym powstańców śląskich i więźniów KL Auschwitz, którzy uciekli z „marszu śmierci” i u miejscowej ludności znaleźli schronienie.

Wywózka, czyli "krowiokiem" na Wschód

Zaledwie tydzień po „wyzwoleniu” nastąpił drugi etap górnośląskiego dramatu. Decyzją Państwowego Komitetu Obrony ZSRR z 3 lutego 1945 roku na całym obszarze Górnego i Dolnego Śląska nakazywało się internować zdolnych do noszenia broni mężczyzn w wieku 17-50 lat. Operacja ruszyła 12 lutego. Na ulicach rozwieszono obwieszczenia o nakazie stawienia się mężczyzn w punktach zbornych z zapasem żywności i ubrań na 14 dni. Oficjalnym powodem były publiczne prace porządkowe czy uruchamianie zakładów pracy. Mężczyźni, stawiający się w miejscach zbiórki, byli od tego momentu internowani („internierowani”) i przygotowani do zsyłki w głąb Związku Sowieckiego. NKWD posuwała się wprost do zatrzymywania całych załóg zakładów pracy, kończących zmianę (np. 28 marca 1945 roku w Bytomiu całą zmianę górników z kopalni „Bobrek” po wyjeździe na powierzchnię zatrzymano i wtłoczoną do bydlęcych wagonów – „krowioków” – wysłano w głąb ZSRR).

 

Radzionków, „krowiok” przed Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 r., i jego wnętrzefoto Edward Wieczorek

Jak w przypadku mojego dziadka Józefa Kuczery, mieszkającego wówczas w Karbie (dziś dzielnica Bytomia), z punktu zbornego na Kopalni Węgla Kamiennego „Karsten-Zentrum” (dziś „Bobrek-Centrum”) pieszo pognano ich do obozu przejściowego w Łabędach, skąd zostali „krowiokami” wywiezieni na wschód. Mój dziadek trafił do Krzywego Rogu, ale deportowani Górnoślązacy zapełnili łagry rozlokowanych na obszarze całego Związku Sowieckiego. Najwięcej zesłano ich do obozów pracy na Ukrainie (obwody dniepropietrowski, kirowogradzki, odeski, staliński czyli doniecki i woroszyłowgradzki), Syberii (obwody irkucki, kemerowski i nowosybirski) oraz w Kazachstanie (obwody aktiubiński i karagandzki). Niektórzy trafili do Turkmenii, Gruzji i Białorusi oraz za koło podbiegunowe i na Kamczatkę. Jak wyglądał taki transport, wspomina Albert D. z Rudy Śląskiej: „Podróżowaliśmy 29 dni, w dzień jechaliśmy, a w nocy staliśmy na bocznicy. Ludzie umierali masowo z zimna i głodu. Pociąg w końcu zatrzymał się w Czelabińsku, gdzie wyładowali stosy trupów, a następnie jechaliśmy do miejscowości Drzasgasgan w Karagandzie. Był to obóz zagłady, pracowaliśmy tam przy zakładaniu szyn kolejowych. Przyjechało nas z powrotem dnia 26 września 1947 roku zaledwie 25 osób.” Nie inaczej było w przypadku mojego dziadka Józefa Kuczery: po 16 dniach podróży, w czasie których z wagonów usuwano trupy, transport dotarł do Krzywego Rogu.

Józef Kuczera, w 1945 r. po zwolnieniu z internowana

Na miejscu w ZSRR deportowani sami musieli sobie zbudować baraki lub ziemianki, ogrodzenie, wieże strażnicze i inną infrastrukturę obozową: prycze, sanitariaty itp. Nieodłącznym towarzyszem życia obozowego była wycieńczająca praca, głód, choroby i sadyzm (np. w miejscowości Trudowskaja grupę 50 internowanych, pod nadzorem pijanych żołnierzy, zatrudniono poza terenem obozu do kopania mogiły dla zmarłych współwięźniów. Gdy kończono pracę, strażnicy niespodziewanie zaczęli strzelać. Z całej grupy, dzięki interwencji oficera, który zaalarmowany odgłosem wystrzałów zjawił się na miejscu zdarzenia, ocalały zaledwie trzy osoby). Brakowało ubrań i obuwia. Szacuje się, że dopiero od połowy 1946 roku obozy internowanych zaczęły przypominać „normalne”, znane ze wspomnień i opisów (chociażby Sołżenicyna) sowieckie łagry.

Bytom - Miechowice, fragment pomnika Górnośląskiej Tragedii 1945 r. z ekspresyjną rzeźbą Henryka Fudalego, foto Edward Wieczorek

Mieszkańców Górnego Śląska potraktowano jednakowo, bez względu na narodowość czy przekonania polityczne. Na wschód do łagrów pojechali przedwojenni komuniści, polscy i niemieccy Ślązacy, zadeklarowani hitlerowcy czy powstańcy śląscy (wśród wywiezionych był m.in. znany artysta Paweł Steller, który przed deportacją stworzył Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, odsłonięty na katowickim placu Wolności 27 lutego 1945 roku).
Wywózki trwały do połowy kwietnia 1945 roku. Po tym terminie wykorzystywano internowanych na miejscu, na Śląsku, głównie do demontażu niemieckich zakładów przemysłowych.
Deportacje miały tragiczne skutki demograficzne dla regionu. Szacuje się, że w 1945 roku w Gliwicach mężczyźni w wieku 17-50 lat stanowili zaledwie 17 proc. mieszkańców. Społeczeństwo Górnego Śląska było społeczeństwem kobiet, dzieci i starców. Nic więc dziwnego, że w połowie kwietnia internowaniem objęto także kobiety w wieku 17-50 lat. Pracowały one głównie przy odgruzowywaniu, pracach budowlanych, demontażu dużych i nowoczesnych zakładów przemysłowych: elektrowni „Miechowice” (w momencie oddania do użytku w 1944 roku najnowocześniejszego zakładu tego typu w Rzeszy), zakładów I. G. Farbenindustrie A.G. w Kędzierzynie, Oberschlesische Hydrierwerke A.G. w Blachowni Śląskiej, zakładów koksochemicznych w Zdzieszowicach, hut w Bobrku, Łabędach, Zabrzu, Gliwicach itd. Ta fala internowania objęła także moją 18-letnią wówczas matkę i jej koleżanki z sąsiedztwa, które zgrupowane w obozie w Bierawie (Reigesfeld) koło Kędzierzyna – byłej filii KL Auschwitz III – rozbierały zakłady IG Ferbenindustrie w Kędzierzynie (nota bene – baraki obozowe w Bierawie stoją do dzisiaj). Rodziny pozbawione ojca, któremu przysługiwało mieszkanie zakładowe, były rugowane na ulicę, często więc kobiety, dotychczas nie pracujące, musiały zająć męskie stanowiska pracy, także te pod ziemią w kopalniach.
Brak informacji o losach wywiezionych czy rozbieżne wieści przekazywane przez zwolnionych wcześniej łagierników powodowały dużą niepewność bliskich, trwającą czasem kilka lat. Kobiety, nie znając losów mężów, nie mogły sobie na nowo ułożyć życia.
Starania o powrót mężczyzn rozpoczęto już w marcu 1945 roku od sporządzania spisu wywiezionych, początkowo tylko osób narodowości polskiej, później – po procesie weryfikacji mieszkańców Górnego Śląska – wszystkich wywiezionych. Z jednej strony o ich powrót starały się władze administracyjne, z drugiej – gospodarcze, zwłaszcza Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego w Katowicach. Na wniosek ambasady polskiej w Moskwie podjęto działania o stworzenie imiennego spisu deportowanych górników, który powstał w grudniu 1946 roku, wydany w formie książkowej w języku polskim i rosyjskim w nakładzie 1000 egz. Obejmuje on 9877 nazwisk i uchodzi za najdokładniejszy spis internowanych. Widząc słabą skuteczność działania władz, Polski Związek Zachodni sporządził w ciągu 1946 roku własną listę, która do marca 1947 roku obejmowała już 20 tys. nazwisk, głównie z rejonu Bytomia, Gliwic i Zabrza.
Szacuje się, że Sowieci wywieźli z Górnego Śląska od 30 do 45 tys. osób, z tego 95 proc. mężczyzn. Do końca 1949 roku wróciło na Górny Śląsk ok. 5,5 tys. osób, choć często nie prosto do domu. Większość internowanych władze sowieckie jako Niemców przekazały do obozu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR w Gronefelde koło Frankfurtu nad Odrą i dopiero stamtąd wracali w rodzinne strony. Niektórzy już po powrocie zmarli z wycieńczenia, jak np. Alojzy Pajonk z Wirka.

Obozy

Równocześnie z internowaniem mężczyzn w wieku 18-50 lat, rozpoczęło się zapełnianie byłych hitlerowskich obozów pracy – filii KL Auschwitz – jeńcami wojennymi, cywilną ludnością niemiecką, ale często również ludnością polskojęzyczną, z polskiej strony przedwojennego Górnego Śląska. Ci ostatni trafiali do obozów najczęściej jako „wrogowie ludu”, czy to w efekcie śledztwa, widzimisię funkcjonariuszy UB i MO czy też zwykłego, sąsiedzkiego, bezinteresownego donosu (tym sposobem np. można było zyskać nowe większe mieszkanie po zadenuncjowanym sąsiedzie). Ponownie zapełniły się baraki w Oświęcimiu, Mysłowicach, Świętochłowicach-Zgodzie czy Łambinowicach. Informacje o tym dotarły nawet do brytyjskiego Foreign Office: „Obozy koncentracyjne nie zostały zlikwidowane, lecz przejęte przez nowych właścicieli […]”.
Praktyka, zastosowana na Górnym Śląsku od początku lutego 1945 r., nie była niczym nowym, bowiem już w 1944 r., kiedy w ślad za Armią Czerwoną na ziemiach polskich pojawiła się nowa władza tzw. „Polski lubelskiej”, zaczęto wzorem NKWD tworzyć obozy dla przeciwników „władzy ludowej” i ludności niemieckiej. Represje te rozszerzono w lutym 1945 r. także na ludność autochtoniczną Górnego Śląska, w większości mówiącą gwarą, a nawet prezentującą poglądy propolskie (uczestników powstań śląskich, żołnierzy września 1939 r.).

Zachowana brama obozu pracy w Świętochłowicach-Zgodzie, foto https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Ob%C3%B3z_Zgoda05.jpg autor Drozdp

 

Tablice pamiątkowe przed bramą dawnego obozu Zgoda w Świętochłowicach, foto Adam Lapski

Choć na Górnym Śląsku w połowie 1945 r. funkcjonowały 23 obozy – głównie karne i obozy pracy – ponurą sławą okryły się placówki w Jaworznie, Łambinowicach, Mysłowicach i Świętochłowicach-Zgodzie. Oficjalnie mówiono, że obozy przeznaczone były dla „zbrodniarzy faszystowsko-hitlerowskich”, ale jak już wspomniałem, osadzano tu w większości przypadków ludzi niewygodnych dla nowego systemu. Wszystkie obozy wyglądały podobnie: składały się z kilku-, kilkunastu drewnianych baraków dla więźniów, otoczonych drutem kolczastym pod napięciem; baraków dla załóg obozów, ambulatoriów, umywalni, latryn i karcerów. W świętochłowickiej Zgodzie rolę tego ostatniego pełnił betonowy bunkier głęboko osadzony w ziemi i zalany wodą.. W niektórych obozach (np. w Toszku) więźniowie musieli spać na gołej ziemi, jednak najczęściej na wyposażeniu baraków były trzypiętrowe drewniane prycze bez sienników i koców. Więźniowie nie posiadali sztućców i naczyń, często jedzono wprost z pustych puszek po konserwach. Plagą wszystkich obozów były wszy, pluskwy i szczury oraz groźne choroby: czerwonka i tyfus. Załogi znęcały się nad aresztowanymi. Bicie, marszobiegi, „stójki” były na porządku dziennym. Do tego dochodziła wyniszczająca praca w kopalniach i hutach Nic też dziwnego, że śmiertelność w tych placówkach była bardzo duża. Ponieważ brakuje dokumentacji obozowej, szacuje się, że liczba śmiertelnych ofiar sięgała 20 proc. stanu. Przykładowo: przez „Zgodę” przeszło ok. 10 tys. osób, zaś liczba zmarłych waha się od 1855 (dotychczasowe ustalenia Instytutu Pamięci Narodowej) do 2000 osób. Sadystycznym załogom, a zwłaszcza kierownictwu obozów, włos z głowy nie spadł. Oskarżony o ludobójstwo przez Główną Komisję Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie Oddział w Katowicach komendant obozu w Świętochłowicach Salomon Morel na emeryturę odszedł w stopniu pułkownika, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Krzyżem Zasługi. Kiedy w lipcu 1992 r. Komisja rozpoczęła śledztwo w jego sprawie wyemigrował do Izraela, który odmówił jego ekstradycji. Śledztwo umorzono z powodu śmierci Morela w 2007 r.
We wrześniu 1945 r. rozkazem Ministra Bezpieczeństwa Publicznego Stanisława Radkiewicza zaczęto stopniowo likwidację obozów. Więźniów bez sankcji zwolniono, część podziemia patriotycznego objęła amnestia, pozostałych ewakuowano do innych placówek – głównie do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Przed zwolnieniem więźniowie musieli podpisywać zobowiązanie o zachowaniu pobytu w obozie w tajemnicy i to także jest jedna z przyczyn milczenia na temat tego epizodu Tragedii Górnośląskiej.

Pamięć

Powojenna Polska – państwo robotniczo-chłopskie, kierowane przez partię robotniczą – nie potrafiła w 1945 roku ochronić swych obywateli, głównie robotników, przed wywózką do Związku Sowieckiego. A jak ta stała się faktem, nie potrafiła ludności na powrót ściągnąć. Nic więc dziwnego, że dla Polski Ludowej temat deportacji był niewygodny, objęty zadekretowaną amnezją.

Upamiętnienie byłego obozu pracy w Mysłowicach, foto Edward Wieczorek

Idylliczny krajobraz miejsca byłego obozu w Mysłowicach, foto Edward Wieczorek

Ślązacy pogodzili się z faktem, że była to tzw. „sprawiedliwość dziejowa”, że Niemcy zaczęły II wojnę światową i niemiecka ludność poniosła jej skutki (te kilkaset czy kilka tysięcy osób, które były Polakami lub uznano za ludność polską, to po prostu „błąd statystyczny”) [sarkazm autora]. Ale zabroniono im pamiętać. Zabroniono mówić o tym dzieciom i wnukom (sam niewiele pamiętam ze wspomnień mojego dziadka Józefa Kuczery, który zmarł, gdy miałem 10 lat, a z dziesięciolatkami o takich sprawach się nie rozmawiało). Nieliczne rodziny przechowywały pamiątki po deportowanych, ale większość bała się. Czego? – Może represji jak w 1945 roku? Przecież oprawcy wciąż żyli…
Oficjalna prasa, publikacje i historiografia milczały. Tragedia stycznia 1945 roku i deportacji została skazana na zapomnienie.
Przełom nastąpił dopiero po upadku systemu komunistycznego w 1989 roku. Zrazu nieśmiało, potem coraz dobitniej zaczęto domagać się prawdy o 1945 roku. W branżowej gazecie „Górnik” opublikowano w odcinkach listę deportowanych, powstałą w 1945 r. Lokalne władze samorządowe zaczęły uroczystości upamiętniające. Do pracy przystąpili historycy i publicyści. W 1991 roku Okręgowa Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu rozpoczęła śledztwo w sprawie tragedii górnośląskiej. W 1993 roku ukazała się praca „Ofiary stalinizmu na ziemi bytomskiej” pod redakcją prof. Jana Drabiny, a w 2003 roku w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu otwarto dużą wystawę, przygotowaną przez katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Wreszcie w 2014 roku ruszyły prace nad przekształceniem nieużytkowanego przez PKP radzionkowskiego dworca kolejowego w Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku.

Radzionkowskie Centrum, foto Edward Wieczorek

Radzionkowskie Centrum w ścisłej współpracy z katowickim oddziałem IPN prezentuje opowieść o deportacji, stworzoną w oparciu o materiały IPN, wspomnienia mieszkańców oraz pamiątki rodzinne. Centrum zbiera też wszelkie publikacje, artykuły, wyniki prac badawczych, materiały dydaktyczne, wspomnienia, pamiątki (oryginały lub kopie i skany) dotyczące deportacji. Celem tych działań jest zgromadzenie w jednym, ogólnie dostępnym miejscu, maksymalnej wiedzy związanej z deportacjami oraz oferta edukacyjna, obejmująca zajęcia tematyczne, prelekcje i odczyty.
W ślad za zdjęciem zasłony milczenia na temat Tragedii Górnośląskiej poszły różne formy jej upamiętnienia, zwłaszcza tablice i pomniki. Jednym z pierwszych był skromny obelisk obok kościoła parafialnego Chrystusa Króla w Stolarzowicach z 1995 r., proj. Stanisława Pietrusy. Później, po wielu latach starań, udało się w 2008 roku odsłonić Pomnik Ofiar Terroru Komunistycznego w Bytomiu, także autorstwa Stanisława Pietrusy. W 2012 roku doszła do tego tablica pamiątkowa na pomniku ku czci pomordowanych w czasie II wojny światowej w Suchej Górze. Pomniki przypominają także istnienie obozów dla ludności śląskiej w Łambinowicach, Jaworznie, Mysłowicach i Świętochłowicach-Zgodzie.
Pomnik Ofiar Tragedii Górnośląskiej odsłonięto w bytomskiej dzielnicy Miechowice 6 listopada 2015 r. Przedstawia on oryginalny bydlęcy wagon, stojący na szynach, tworzących krzyż. Wewnątrz jego otwartych drzwi umieszczono ekspresyjną płaskorzeźbę Henryka Fudalego, przedstawiającą stłoczonych ludzi.

Pomnik Ofiar Tragedii Górnośląskiej w Bytomiu – Miećhowicach, foto Edward Wieczorek

20 listopada 2015 r. odsłonięto obelisk w Świętochłowicach, przypominający o istnieniu w tym mieście Obozu Zgoda. Ustawiono go w sąsiedztwie dawnej Hali Targowej – „przedsionka” Obozu Zgoda.
Także Katowice doczekały się upamiętnienia Tragedii Górnośląskiej. 19 czerwca 2015 r. Rada Miasta Katowic nadała nazwę Ofiar Tragedii Górnośląskiej 1945 roku placykowi u zbiegu ulic Dąbrówki i Gliwickiej. Tam też ustawiono tablicę upamiętniającą ofiary Tragedii. W 2016 r. uznano potrzebę rozpisania konkursu na Pomnik Ofiar Tragedii Górnośląskiej, który stanie w Katowicach, w sąsiedztwie Muzeum Śląskiego.

Tablica pamiątkowa ofiar Tragedii Górnośląskiej w Katowicach, foto Edward Wieczorek

17 kwietnia 2016 r. pojawił się pomnik w Tychach – Wilkowyjach. Jego autorem jest Tomasz Wenklar, a dzieło nawiązuje kształtem jednocześnie do krzyża i torów kolejowych. Poprzeczna belka tego krzyża to odlew z brązu, do złudzenia przypominający spękany podkład kolejowy. Jest na nim napis: „Pamięci ofiar Tragedii Górnośląskiej, wywiezionych z Wilkowyj oraz innych dzielnic miasta Tychy do katorżniczej pracy na terenie Związku Sowieckiego, a także tych, którym rok 1945 przyniósł grabieże, gwałty, osierocenie i śmierć - mieszkańcy Tychów”. Pomnik poświęcił arcybiskup katowicki Wiktor Skworc.

Niezależnie od form publicznego upamiętnienia ofiar Tragedii Górnośląskiej trzeba pamięć o niej przechować w sercu.

Przypominać i ostrzegać!

 

Wyświetlenia:  11536
Twoja ocena:
Ocena: 5.0 (Oddano 2 głosy)